– Mam nadzieję, że z roku na rok turniej będzie coraz silniejszy, a jednocześnie uda się utrzymać atmosferę turnieju rodzinnego i przyjaznego – mówi Jolanta Zawadzka, dyrektor i zwyciężczyni VII Arcymistrzowskiego Turnieju Kobiet im. Krystyny Hołuj-Radzikowskiej.

Gratuluję zwycięstwa w turnieju! Można zażartować, że po raz pierwszy gospodyni turnieju okazała się niezbyt gościnna i wygrała zawody!

JOLANTA ZAWADZKA: – Dwa lata temu byłam blisko zwycięstwa, ale wtedy zachowałam pozory gościnności (śmiech). Tym razem udało się wygrać, choć nie spodziewałam się takiego wyniku, bo ostatnią partię szybko zremisowałam. Ale wyniki innych partii tak się ułożyły, że skończyłam na pierwszym miejscu. Cały turniej miał dla mnie charakter treningowy – w każdej partii starałam się zagrać jak najlepiej, bez zbytniego stresu, skupiając się przede wszystkim na dobrej grze.

Zanotowałaś tylko jedną porażkę – z Ekateriną Atalik. Czy to właśnie była najtrudniejsza partia?

– Przegrałam poranna partię w dniu podwójnej rundy. Może to było zmęczenie, może niewyspanie… Ogólnie zaczęłam turniej trochę niestabilnie, bo w dwóch pierwszych partiach miałam problemy, ale mimo to udało się w nich zdobyć 1,5 pkt. Później zaczęłam grać lepiej i w miarę solidnie aż do końca.

Było trochę nerwów przed partią z Iriną Bulmagą, na którą się spóźniłaś, ale rywalka zachowała się fair play i poczekała na Ciebie…

– No tak, dały mi się we znaki wrocławskie korki. W każdy dzień dojazd do sali gry zajmował różny czas – od 25 minut do godziny. Wspominana sytuacja skończyła się szczęśliwie. W takim turnieju zawodniczki są do siebie przyjaźnie nastawione i zachowują się fair play. Ta partia zaczęła się dla mnie bardzo nerwowo, musiałam biec, przy szachownicy z nerwów trzęsły mi się ręce, ale uspokoiłam się i skupiłam na grze. Na moje szczęście miałam dobre przygotowanie debiutowe i zagrałam taki wariant, którego rywalka się nie spodziewała. Później poszło już łatwiej i wygrałam.

Jakie recenzje turniej zebrał od uczestniczek?

– Na razie same pozytywne. Nawet zawodniczki, które grały słabiej, dziękowały za zaproszenia i za to, ze zostały tak ciepło przyjęte. Żartowały też, że następnym razem trzeba je ostrzec że dajemy tyle prezentów, bo walizki pękają w szwach (śmiech). Turniej już w poprzednich latach miał dobrą opinię i poprzez dobrą organizację i atmosferę robimy sobie bardzo dobrą reklamę na świecie. Mam nadzieję, że z roku na rok turniej będzie coraz silniejszy, a jednocześnie uda się utrzymać atmosferę turnieju rodzinnego i przyjaznego. Staramy się zadbać o zawodniczki, łącznie z tym, że odbieramy je z lotniska, przywozimy, odwozimy, zapewniamy noclegi… Widzą, że staramy się zrobić to jak najlepiej i też to doceniają.

Byłaś nie tylko zawodniczką, ale i dyrektorem turnieju. Jak widać, udało się to połączyć znakomicie!

– Jako dyrektor turnieju występuję w komunikacie organizacyjnym, ale jest cała grupa osób, które ciężko pracują, żeby zawody były dobrze zorganizowane, na czele z moim tatą i Lidką Zdziarską-Zarębą, na której głowie było wiele spraw organizacyjnych. Też wszyscy się uczymy, jak pewne rzeczy robić, zdobywamy doświadczenie i mam nadzieję, że za rok turniej wypadnie jeszcze lepiej.

Niespodzianką podczas turnieju była także obecność we Wrocławiu znanego fotografa szachowego Davida Llady…

– Mieliśmy szczęście, że David w tym czasie akurat nie miał żadnych innych zobowiązań, a sama idea bardzo mu się spodobała. Widział zdjęcia z poprzednich turniejów i uznał, że są ciekawe. Dla niego to też nowy projekt i miło z jego strony, że chciał nas odwiedzić. Z tych zdjęć na pewno powstanie album, który będzie fajną pamiątką.