Zapraszamy do zapoznania się z wywiadem jakiego udzielił nasz wychowanek, zawodnik naszej ekstraligowej drużyny Votum SA Polonia Wrocław. Oskar Wieczorek ma 26 lat, jest arcymistrzem szachowym, w klubie Polonia Wrocław (zajęcia szachowe  w Polonii) trenuje od 9. roku życia.

Oskar, jak zaczęła się Twoja przygoda z szachami?
W szachy nauczył mnie grać mój tato. W Polonii pojawiłem się już w 2003 roku. Pamiętam jeszcze dawny klub, zanim został przejęty przez pana Andrzeja Dadełło, w podwórku, przy ulicy Ruskiej. Mała sala, w której odbywały się słynne wtorkowe turnieje i gromadziło się na nich sporo osób. Zawsze chodziłem tam z moim tatą. Stał nade mną, gdy ja grałem partię, notował wszystkie ruchy, a później w domu przenosiliśmy to do komputera i wspólnie analizowaliśmy.

Czy tato wspiera cię nadal na Twojej drodze szachowej?
Odkąd stałem się pełnoletni, sam zajmuję się swoją karierą, finansami. Teraz mój tato stał się bardziej obserwatorem moich poczynań niż managerem, jak kiedyś. Zawsze jednak trzyma za mnie kciuki i cieszy się moimi sukcesami.

Co robisz na co dzień, czym się zajmujesz?
Moim głównym zajęciem jest praca trenera. W klubie szachowym mam swoich zawodników: Wiktorię Śmietańską i Kubę Luberańskiego. Równocześnie piszę też pracę magisterską w Instytucie Informatyki Uniwersytetu Wrocławskiego i gram oczywiście w turniejach.

Ile czasu poświęcasz na grę w szachy, szkolenie zawodników?
Jeśli chodzi o szkolenie, jeżdżę do zawodników do domu. Moje treningi natomiast odbywają się indywidualnie – na tym poziomie trenuje się już samodzielnie. W klubie pojawiam się dość rzadko, trenuję głównie w domu. Były okresy, kiedy w klubie bywałem zdecydowanie częściej. Tak było np. 2 lata temu, przed Akademickimi Mistrzostwami Świata w Brazylii. W siedzibie klubu na ul. Kukuczki (red. obecnie klub znajduje się na ul Piaskowej 7-9) spędzałem wówczas dużo czasu – przychodziłem o godzinie 14:00, a wychodziłem o 22:00.

Jak się odnajdujesz w trenowaniu innych?
Bardzo to lubię. Trenowanie zawodników i przekazywanie im swojej wiedzy to dla mnie olbrzymia przyjemność. Zdałem też sobie sprawę z tego, że nie byłem do końca świadomy, jak dużo już o samych szachach wiem. Dopiero mając kontakt z zawodnikami, których trenuję i którzy dopiero zaczynają tę drogę, odkryłem, jak wiele doświadczenia zdobyłem przez te wszystkie lata, jak wiele informacji mam już w swojej głowie. I to właśnie sprawia mi największą satysfakcję, aby tę wiedzę przekazać teraz moim zawodnikom.

Pandemia aż tak bardzo nie przeszkodziła Wam w treningach, bo możecie trenować także online?
Tak. Istnieją specjalne serwisy, takie jak chess.com, chess24 i lichess, na których regularnie rozgrywa się miliony partii. Gdy około rok temu sprawdzałem statystyki dla chess.com, a było to jeszcze przed pandemią, odbywały się tam 2 miliony partii dziennie. Teraz zapewne są to 4 lub nawet 5 milionów. Duże znaczenie miał też rodzaj fali na Twitch’u, związanej głównie z osobą arcymistrza Hikaru Nakamury z Ameryki, który bardzo mocno wypromował swój kanał, skutkiem czego wiele nowych osób zaczęło grać w szachy. Zatem w trakcie pandemii szachy wcale nie ucierpiały. Można wręcz powiedzieć, że nawet się spopularyzowały.

Na czym polega taki domowy trening?
Oprócz bardziej rozrywkowych sparingów, którymi są partie internetowe, pracuje się np. nad debiutami i próbuje się wzmocnić swój własny repertuar, czyli te otwarcia, które lubimy najbardziej. W moim przypadku jest to np. Obrona Sycylijska. Można powiedzieć, że jest to dość żmudna praca. Wymaga użycia silników szachowych, które czasem trzeba ustawić na kilka godzin i dopiero po otrzymaniu wskazówek decydujemy, którą będziemy mogli odrzucić albo przyjąć, a następnie wbudować w nasz repertuar. Do treningu należy także przeglądanie najświeższych partii i oczywiście praca nad grą środkową oraz taktyką – tutaj jest to raczej czytanie książek i robienie zadań szachowych. Im wyższy poziom umiejętności, tym więcej pracuje się nad debiutami, tym bardziej są one istotne, gdyż partię trzeba zacząć z jak najlepszą pozycją.

Co najbardziej cenisz w szachach?
Z pewnością jest to rywalizacja. Lubię to starcie umysłów, przypływ adrenaliny. A oprócz tego – podróżowanie po świecie. Na zwiedzanie podczas turniejów raczej nie ma czasu, ale na poznawanie ludzi, nawiązywanie nowych relacji, czasem także na popływanie w morzu, owszem.

W jaki sposób zachęciłbyś innych do gry w szachy?
Myślę, że same słowa chyba niewiele tutaj dadzą. Najlepiej po prostu spróbować – nauczyć się podstawowych ruchów i zagrać pierwszą partię. To jest olbrzymia przyjemność i świetna zabawa.

I zawsze poczuje się tę przyjemność?
Nie zawsze, ale pamiętam, że w liceum moi kumple, początkujący, rozgrywali partię np. w pociągu. Ja przyglądałem się temu z boku. Widziałem jednak, że mimo iż nie byli za bardzo zaawansowani w tej grze, sprawiało im to dużą radość. Myślę, że bardzo łatwo jest połknąć bakcyla.

Wasz ostatni sukces to zwycięstwo i złoty medal w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Jak to wspominasz?
W czasie pandemii tęskniłem już bardzo do szachów na żywo. Miałem już jednak za sobą pewną rozgrzewkę – miesiąc wcześniej grałem w turnieju na Krecie, który co prawda nie poszedł mi zbyt dobrze, ale może właśnie dzięki temu dużo lepiej wypadłem w Ekstralidze. Czułem duże podekscytowanie przed tymi mistrzostwami, że znów wracają rozgrywki i będzie się działo.

Jakie emocje towarzyszyły całej drużynie? Czy jesteście zgranym zespołem?
W tym roku w naszej drużynie panowała świetna atmosfera. Czuliśmy się jak jedna wielka rodzina. Dało się to odczuć także w meczach, nie tylko poza nimi, bo wiadomo – drużyna może mieć świetne relacje poza szachownicą, ale gdy przychodzi do meczu, zawodnicy przegrywają. Tym razem czuć było jednak, że nasza drużyna jest naprawdę zgrana. W każdym meczu był ktoś inny, kto ciągnął wynik do wygranej. Np. w pierwszej rundzie był to Pentala Harikrishna i Marcin Tazbir, w czwartej Szymon i Jola, a w szóstej ja i Mateusz. I tak naprawdę nie wygrywaliśmy tych meczy wysoko, tylko tak minimalnie, np. 3,5:2,5 albo 4:2 albo 4,5:1,5. Tak więc przeważnie były to wyniki 3,5 i 4, ale do zwycięstwa doprowadziły. Zawsze ktoś z nas ciągnął w górę i to stanowi esencję rozgrywek drużynowych. Na finiszu był to Kamil Stachowiak, który wszedł tylko na ostatnią rundę, wygrał partię i tym samym dołożył kluczowy punkt, który dał nam zwycięstwo.

A jak się regenerujecie między rozgrywkami?
Odprężaliśmy się podczas wspólnych wieczornych wyjść do restauracji. No i długi sen. Na szczęście podczas takich rozgrywek na najwyższym szczeblu, jednego dnia jest tylko jedna runda, więc jest też czas, aby odpocząć i dobrze się wyspać przed kolejnym dniem.

Dlaczego, Twoim zdaniem, Polonia Wrocław jest najlepsza?
Przede wszystkim to dobrzy zawodnicy, a dzięki ich umiejętnościom, zaangażowaniu można zdobywać mistrzostwa. Dobrych zawodników mamy dzięki temu, że mamy dobrego sponsora – firmę Votum pana Andrzeja Dadełło. W porównaniu do innych klubów jest u nas dużo zawodników lokalnych – to m.in. ja, Jola Zawadzka, Kamil Stachowiak, a także Marcin Tazbir oraz Dima Mastrovasilis, którzy przeprowadzili się do Wrocławia. Przeważają u nas zatem zawodnicy lokalni, podczas gdy wiele klubów ma tylko wypożyczonych zawodników. Trenujemy indywidualnie, ale spotykamy się wszyscy i integrujemy na turniejach drużynowych. Są drużynowe mistrzostwa w szachach klasycznych, szybkich, blitzu – tam właśnie spotykamy się najczęściej, gdyż ciężko byłoby sprowadzić wszystkich naraz do Wrocławia. Utrzymujemy ze sobą kontakt. Zdarza się, że doradzamy sobie, np. podczas ostatniej Ekstraligi w Krakowie nie było wśród nas Dimy Mastrovasilisa, gdyż musiał pojechać do Grecji w sprawach rodzinnych. Konsultowałem się z nim jednak przed ostatnią partią i podrzucił mi ciekawy wariant, który wykorzystałem w partii. Co prawda finalnie on nie zaowocował, ale właśnie wtedy pomógł mi Dima – tak to wygląda od kuchni. We Wrocławiu istnieje również spora rodzina szachowa. Należą do niej m.in. właściciele różnych firm, którzy może nie grają zawodowo, ale wzajemnie się wspierają, tak więc motto FIDE „Gens una sumus”(„Jesteśmy wielką rodziną”) rzeczywiście tutaj działa.

Jakie są Twoje plany na przyszłość? Czy przygotowujesz się do kolejnego turnieju? 
Złoty medal w Ekstralidze jest dla mnie dużą motywacją, jak również premia, którą dostaliśmy wszyscy od pana Andrzeja Dadełło. Przekonałem się, że mogę mieć ważną rolę w drużynie i
mimo sytuacji wymagających czy stresujących, jestem w stanie dostarczyć cenne punkty. Zatem jest to dla mnie motywacja do dalszych treningów oraz świadomość, że jeszcze sporo mogę osiągnąć. A plany? Jeśli chodzi o plany treningowe to np. planujemy współpracować razem z Marcinem Tazbirem, moim kolegą z drużyny. Natomiast co do planów osobistych – chciałbym ukończyć pracę magisterską. Wczoraj, przy wyborze tematu pracy magisterskiej, dostrzegłem temat związany z silnikami szachowymi. Być może będzie to właśnie to, czym będę się zajmował przez najbliższy rok w mojej pracy magisterskiej.

Czy masz swojego guru szachowego?
Moim ulubiony zawodnikiem jest Ding Liren i oczywiście, jak pewnie odpowiedziałoby wielu – Magnus Carlsen. Ding Liren imponuje mi nie tyle samą grą, co podejściem do życia, do porażek, swoim stoickim spokojem.

Posiadasz tytuł arcymistrza. Jakie kolejne wyzwania przed Tobą?
Bardziej rankingowe – chciałbym zdobyć jeszcze co najmniej 50 punktów ELO, co w przypadku arcymistrzów nie jest takim prostym wyzwaniem. Wymaga to dużo pracy i punkty nie przychodzą tak łatwo, jak np. w przypadku juniorów, którzy potrafią zdobyć 50 punktów na jednym turnieju. Tak więc przede mną cel raczej rankingowy, aby podciągnąć się do góry oraz jak najlepiej trenować moich zawodników.

Oskar, dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę Ci kolejnych sukcesów i zdobywania nowych punktów w rankingu. Powodzenia!

Wywiad przeprowadziła Pani Hanna Ciemięga.