Przed wyjazdem na Olimpiadę Szachową w Baku zapytaliśmy kapitana Polonii Wrocław o oczekiwania związane ze startem Polaków. – Po raz pierwszy od wielu, wielu lat, będziemy rozstawieni w pierwszej dziesiątce. To nie przypadek – mamy najsilniejszą drużynę odkąd sięgam pamięcią – mówi Mateusz Bartel.

1 września rozpocznie się Olimpia Szachowa w Baku. Z jakimi nadziejami i szansami jadą na te zawody polskie reprezentacje?

MATEUSZ BARTEL: – Tak, Olimpiada zbliża się wielkimi krokami. Muszę powiedzieć, że tym razem jadę na Olimpiadę z dużymi nadziejami, bo myślę, że może być ona najlepsza w historii. Będzie to już moja szósta Olimpiada, a z poprzednich pięciu większość była zorganizowana źle lub bardzo źle. W Baku wszystko wygląda bardzo obiecująco – znakomite hotele czy świetna sala gry (Crystall Hall, zbudowana na potrzeby Eurowizji) mocno kontrastują z tym, co działo się w Tromsoe. W Norwegii hotele oferowały małe i ciasne pokoje (a to problem, gdy się tam przebywa niemal dwa tygodnie i sporo czasu spędza w hotelu), a w sali gry było niesamowicie duszno. Do tego toalety… to były ToiToie, w których… a może tutaj skończę opowieść. W każdym razie, wydaje się, że Azerowie będą lepiej przygotowani na przyjazd tak wielkiej grupy szachistów.

Nie jestem członkiem ekipy kobiecej, także nie będę się wypowiadał w imieniu pań. Patrząc na występy Polek w poprzednich latach, możemy zakładać, że jak zwykle będą w szerokim gronie kandydatek, jeśli nie do podium, to do top 5. Natomiast mężczyźni, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, będą rozstawieni w pierwszej dziesiątce. To nie przypadek – mamy najsilniejszą drużynę odkąd sięgam pamięcią, przynajmniej na papierze. To nie przypadek, że kilka serwisów internetowych ochrzciło naszą drużynę jako „czarnego konia” zawodów. Faktycznie, nasza drużyna ma wiele do zaoferowania – mamy w zespole zawodników o różnych charakterystykach. Do tego, dzięki Bartoszowi Soćko, naszemu trenerowi, jesteśmy mocno zmotywowani do walki o najwyższe cele, ale w taki zdrowy sposób – bez zbędnej napinki. Naszym celem jest zagranie 11 dobrych spotkań i sprawdzenie tabeli na samym końcu rozgrywek. Myślę, że jesteśmy w stanie zagrać dobre zawody, a jeśli wykrzeszemy z siebie sto procent naszych możliwości, to wyniki powinny być miłe dla oka.

Obie nasze drużyny są wysoko rozstawione. A kogo postrzegasz jako głównych faworytów zawodów?

– Wśród pań walka o złoto rozstrzygnie się pomiędzy Rosjankami a Chinkami, bo to dwie drużyny znacznie lepsze od pozostałych. U panów konkurencja jest – jak zwykle – kilka razy większa i namieszać może wiele drużyn, ale najwięksi faworyci do Rosja, USA i Chiny, a do tego dochodzą gospodarze, czyli Azerowie. Co prawda, myślę, że Rosjanie nadal nie będą w stanie przerwać swojej fatalnej passy bez złotego medalu (ostatni raz wygrali Olimpiadę w 2002 roku!) i wyżej oceniam szanse USA, które mogą zostawić wszystkich w tyle.

Z bardziej doświadczonych zawodników w męskiej kadrze jesteś Ty i Radek Wojtaszek. Młodzi naciskają na Was coraz mocniej?

– Oczywiście, to naturalna kolej rzeczy. Co prawda, na Radka jeszcze nikt nie nacisnął i nadal jest on niekwestionowanym numerem 1, ale ja – jak co roku – musiałem zawalczyć o miejsce w drużynie. Mam nadzieję, że – wzorem pokolenia Ananda, Gelfanda, Topałowa czy Kramnika – będę w stanie z tą młodzieżą rywalizować przed dłuższy czas.

Jak wyglądały przygotowania do startu w Baku? Wiem, że w planie było m.in. zgrupowanie w kultowym już dla polskiego sportu ośrodku w Spale?

– Zgadza się, w sierpniu kilka dni spędziliśmy w Spale, gdzie nastawiliśmy się na poprawę kondycji. W tym aspekcie każdy z nas miał pewne braki i myślę, że to dobry ruch ze strony trenera, aby położyć na to nacisk. Dzięki temu od początku sierpnia wszyscy kadrowicze wypełniają plan treningowy. Sam jestem bardzo zadowolony, że dzięki takiej motywacji wziąłem się za przygotowanie kondycyjne – od początku sierpnia biegam 4-5 razy w tygodniu ok. 5 km. Może to nie tak dużo, ale na początek w zupełności wystarcza. Zwłaszcza, że w niemal wszystkich turniejach w tym roku zawalałem finisz – najlepiej było to widać na ME w Kosowie, gdzie zacząłem od 5,5 z 7, a skończyłem na 6 z 11. Dla wszystkich, którzy szachów nie znają i nie rozumieją, to na pewno śmieszne, ale po prostu w pewnym momencie zawodów brakowało mi pary, a to kończyło się impulsywnymi decyzjami i prostymi błędami. Mam nadzieję, że po niemal miesiącu regularnych treningów, sił mi nie zabraknie.

W startach drużynowych często o wyniku decyduje nie tylko forma, ale tez atmosfera wewnątrz zespołu. Jak ta kwestia wygląda w naszej reprezentacji?

– Z atmosferą bywa różnie, ale u nas jest z tym – od lat – stosunkowo dobrze, a w tym roku – mam wrażenie – będzie nawet bardzo dobrze. Lubimy się, szanujemy, czasem ktoś kogoś może ochrzanić, ale wszystko z wyczuciem. Do tego nie brakuje nutki ironii, która sprawia, że każda grupowa dyskusja staje się festiwalem sympatycznych docinek. A co do tego co decyduje – poza atmosferą i umiejętnościami, w turniejach rodzaju Olimpiady nie do przecenienia jest element szczęścia. Mam nadzieję, że będzie ono po naszej stronie, a my będziemy jemu pomagać.

Fot. Archiwum