Mistrzostwa Polski specjalnie dla nas podsumowuje kapitan Polonii Wrocław. – Działo się bardzo dużo, a do tego każdy mógł wygrać z każdym – mówi Mateusz Bartel.

Tegoroczne Mistrzostwa Polski z pewnością były dla Ciebie wyjątkowe i nie mam wcale na myśli wyników, ale narodziny Kazimierza…

MATEUSZ BARTEL: – Tak, można powiedzieć, że były to mistrzostwa wyjątkowe i zapewne niepowtarzalne. Także to, że turniej rozgrywany był na Giełdzie Papierów Wartościowych, było czymś ciekawym, więc z każdego punktu widzenia Lotto Mistrzostwa Polski i Budimex Mistrzostwa Polski Kobiet były inne niż pozostałe.

Na pewno to wydarzenie miało wpływ na Twoją grę i przygotowanie do kolejnych partii?

– Oczywiście, jest to zupełnie bezsporne. Po dwóch pierwszych remisach (po średniej, ale nie katastrofalnej grze), przed 3 rundą na świat przyszedł Kazimierz, a ja przegrałem trzecią i czwartą partię, grając bardzo słabo w kluczowych momentach. Wiedziałem przed turniejem na co się piszę, więc nie mam zamiaru się tłumaczyć, ale przyznam, że liczyłem, że ze zmęczeniem (głównie fizycznym) lepiej sobie poradzę. Było jednak inaczej. Potem, w drugiej części turnieju, trochę się odbudowałem (jednak mój wynik jest w miarę ok jedynie dlatego, że wygrałem z Grześkiem Gajewskim kompletnie przegraną pozycję), co mnie bardzo cieszy, ale turnieju to już nie uratowało.

Sportowo podsumowując te zawody powiedziałeś, że były to najbarwniejsze mistrzostwa ostatnich lat. Co konkretnie miałeś na myśli?

– Po prostu działo się bardzo dużo, a do tego każdy mógł wygrać z każdym. Nie było żadnego zawodnika bez porażki, remisy były rzadkim widokiem, a same partie bardzo często potrafiły się obrócić o 180 stopni. To ostatnie akurat nie świadczy najlepiej o poziomie, ale czasami więcej frajdy dają emocje, a nie perfekcyjne ruchy. Tych pierwszych na pewno nie zabrakło, a losy medali ważyły się do ostatnich posunięć.

Mimo braku kilku zawodników z czołówki (Radka Wojtaszka, Jana Krzysztofa Dudy czy Darka Świercza) zawody stały na wysokim poziomie?

– Myślę, że poziom był mimo wszystko niższy niż rok temu, gdzie turniej stał na bardzo wysokim poziomie sportowym. W tym roku widzieliśmy naprawdę sporo zaskakujących, prostych błędów, które na tym poziomie nie powinny się zdarzać. Z drugiej strony, wszyscy uczestnicy walczyli bardzo zacięcie, do samego końca, a czasami taki opór też generuje błędy.

Co Cię najbardziej zaskoczyło w tych mistrzostwach?

– Wbrew pozorom niewiele, poza dyspozycją Jacka Tomczaka – w turnieju niemal wszyscy zawodnicy zmieścili się w zyskach/stratach rankingowych nie większych niż 10 punktów, co świadczy o tym, że turniej był bardzo wyrównany. Najwięcej na rankingu zarobił właśnie Jacek. Zaprezentował on sporo walorów, których wcześniej nie widzieliśmy – zwłaszcza świetne przygotowanie debiutowe. Do tego należy zaznaczyć, że Tomczak po bardzo bolesnej porażce z Kacprem Piorunem w 6 rundzie (która dała Kacprowi aż 1,5 punktu przewagi na 3 rundy przed końcem, a Jacka zepchnęła na 50%) zdołał się nie tylko podnieść, ale wręcz narodzić na nowo i wygrał trzy dobre partie, pewnie sięgając po swój drugi medal MP. Imponująca siła charakteru!

Pierwszy raz od kilku lat na podium IMP oraz IMPK nie stanął żaden reprezentant Polonii Wrocław. W czym upatrujesz takiego stanu rzeczy?

– Prawa statystyki, jak sądzę, wieszczyć o zmierzchu umiejętności naszych zawodników jeszcze nie pora. Poza tym, stawka w obu turniejach była bardzo wyrównana, a to oznacza, że do podium trzeba było być w bardzo dobrej formie. Jak widać, żaden z naszych graczy w takiej dyspozycji nie był.

Postaracie się „odgryźć” rywalom podczas tegorocznej Drużynowej Ekstraligi?

– Ekstraliga to inny turniej i na innych prawach, także odgrywania nie będzie, bo inna jest waga i smak zwycięstw na IMP, a inna na DMP. Nie zmienia to jednak tego, że jak zwykle postaramy się powalczyć o jak najwyższe laury, a niepowodzenie w Warszawie, mam nadzieję, zmusi nas do wyciągnięcia wniosków przed następnymi startami.