W Jekaterynburgu dzieje się coraz ciekawiej!

Scenariusze, które pisze nam życie trudne są do przewidzenia. Żyjemy teraz w okolicznościach, których nikt, poza amatorami powieści katastroficznych, sobie nie wyobrażał. Katastrofa, choć rzecz jasna zupełnie innego kalibru, ma teraz miejsce w sytuacji Ding Lirena, który zaliczył drugi gong z rzędu i zminimalizował swoje szanse na końcowy triumf niemal do zera.

To, co wyczynia chiński arcymistrz jest zupełnie odmienne od tego, do czego nas przyzwyczaił. Napisałbym, że jego gra jest niewytłumaczalna, ale jest wręcz przeciwnie. Wszystko wskazuje na to, że czternaście dni kwarantanny odbiło na Dingu wielkie piętno. Ten wyśmienity gracz nie jest po prostu sobą, o czym świadczą szokującę błędy. Dzisiaj jego przeciwnik, Maxime Vachier-Lagrave odrobinę wzmocnił grę Hikaru Nakamury, który w sierpniu zeszłego roku testował Chińczyka w tym samym wariancie. Na poziomie 2700+, w sytuacji takiego niewinnego wzmocnienia jak 12.Gd2, zawodnik najczęściej reaguje od ręki. Ding natomiast, nie tylko zużył na kolejne dwa ruchy 9 i 8 minut, ale – co bardziej dotkliwe – przegrał partię w, de facto, cztery własne posunięcia. Po tym jak MVL znalazł ideę axb5+Wxa8+c4 pozycja czarnych była niemalże przegrana, a Francuz bardzo pewnie wykorzystał atuty swojej pozycji.

Myślę, że los Dinga jest już przesądzony. Byłoby wielką frajdą zobaczyć go podnoszącego się z kolan, ale jego turniej jest teraz w ruinie i tylko bardzo dobra zmiana gry mogłaby mu pomóc. A jak wiadomo, taka bardzo dobra zmiana zdarza się tylko w telewizji.

Co ciekawe, los Dinga mógł podzielić Anish Giri, który uciekł spod topora Wang Hao. Mniej utytułowany z Chińczyków miał dzisiaj wielką szansę na to, by zostać pierwszym samodzielnym liderem turnieju, ale zabrakło mu tego, o czym pisałem przed turniejem – umiejętności gry końcowej, czy jak kto woli techniki. Wang dostał pozycję, która najpewniej była wygrana i którą większość graczy z światowego topu cierpliwie by realizowała. Tymczasem Wang bardzo szybko wypuścił swoją pieczołowicie wypracowaną przewagę, nie po raz pierwszy w karierze tracąc cenne oczka. Co do Giriego, to potwierdziło się dzisiaj to, że nie jest on w wysokiej formie. Nad swoim 12. posunięciem myślał aż 47 (!) minut, a następnie – drugi dzień z rzędu – bronił się mocno nieprzekonująco, ocierając się o porażkę.

O porażkę otarł się także Jan Niepomniaszczyj, który może być dzisiaj zadowolony jedynie z przybicia łokcia.

W Obronie Berlińskiej „Nepo” bardzo szybko stracił pomysł na grę, a jego plan prowokowania ruchów pionami na skrzydle hetmańskim był mocno nietrafiony. Rosjanina uratowało tylko to, że Griszczuk – w swoim stylu – wpadł w niedoczas i w technicznej pozycji nie znalazł optymalnej drogi do powiększania przewagi. To mogła być typowa porażka „psychologiczna”, kiedy zawodnik po wygranej zaczyna chcieć za wiele. Niepomniaszczyj nie miał dzisiaj pomysłu na Obronę Berlińską i należało pogodzić się z remisem. Zamiast tego, ambicja (a może i marzenia) wzięły górę i porażka była o krok. Takich sytuacji będziemy tutaj jeszcze bez liku, choć zapewne nie w przypadku Fabiano Caruany.

Amerykanin, jak można było przypuszczać, nie traci zimnej krwi (choć podobno stracił temperaturę, bo dziś podczas mierzenia termometr wskazał 37,0 co wprawiło wszystkich w panikę). Świetne przygotowanie, postawienie przed przeciwnikiem poważnych problemów, zdobycie przewagi czasowej i pozycyjnej, a na koniec pewna egzekucja – to właśnie powinien pokazywać kandydat do walki o mistrzostwo świata i Caruana, w obu partiach, to pokazał. Nie dziwne zatem, że jest w gronie liderów, których mamy aż czterech.

Jutro ostatnia partia przed pierwszym dniem przerwy. Będziemy świadkami partii Ding – Caruana, która przy obecnym układzie tabeli nabiera dodatkowego smaku. Z jednej strony Ding może chcieć przerwać serię porażek spokojnym remisem, z drugiej strony prędzej czy później chciałby zapewne powalczyć o cały punkt. Na to zapewne będzie liczył Caruana, który – jestem pewien – jeśli dostanie cień szansy, to go wykorzysta. Póki co Ding oraz Giri prezentują się najsłabiej, ale jutro obaj mają białe. Czy będą ryzykować? To samo pytanie tyczy się Aleksiejenki, który jutro zagra pierwszy raz białymi, a na którego zaczai się „Nepo”. Na pewno znów będzie pasjonująco!