Duda wygrywa z mistrzem świata! (i bardzo dobrze, bo nie miałem weny o czym napisać!)

Życie szachisty bywa przewrotne, zresztą nie tylko szachisty. Często obserwujemy drużyny piłkarskie, które z hukiem spadają z ligi, mimo że na pewnym etapie sezonu zagrały kapitalny mecz, gromiąc wyżej notowanego rywala. W każdej dyscyplinie, w której rozgrywki składają się z wielu, tak samo istotnych, etapów, jedno – nawet najefektowniejsze – zwycięstwo nie musi wpłynąć na końcowe miejsce w tabeli.

Umówmy się – internetowy turniej Lindores Abbey Jankowi Dudzie nie wyszedł. Cztery punkty w 11 partiach, katastrofalny wynik czarnymi ( 1 z 6) i kilka naprawdę słabych partii, to zdecydowanie nie to, do czego zawodnik z Wieliczki przyzwyczaił fanów swojego talentu. Osobiście, spodziewałem się pewnego miejsca w top-8 (wiążącego się z kwalifikacją do fazy pucharowej), a może nawet – przy dobrych wiatrach – miejsca na podium w całym turnieju. Tymczasem, po pierwszym dniu zawodów (w którym Polak miał aż trzy czarne), na koncie JKD widniały dwa remisy i dwie porażki. A mogło być gorzej, sądząc po pozycjach w zremisowanych pojedynkach. Nie da się tutaj nie wspomnieć – po raz kolejny – że debiuty są teraz największym zmartwieniem Janka. W rozmowie z Kacprem Polokiem oraz Dawidem Czerwem, w ramach komentowania Nation’s Cup, stwierdziłem, że na tym etapie kariery polskiego arcymistrza to kluczowy problem. Tutaj nie ma prostych recept, w jaki sposób ukierunkować pracę, aby nie stracić swoich zalet, a jednocześnie nie zaczynać partii od dużo gorszej pozycji. Teoria szachowa jest teraz rozbudowana w stopniu trudnym do wyobrażenia dla zwykłych amatorów, a czołówka światowa ma ją w małym palcu. Aby zgłębiać niuanse konkretnych pozycji, kolejności ruchów czy wariantów, potrzeba nie tylko czasu, ale i sztabu ludzi. Uwiera zwłaszcza czas, bo Janek – czy to dobrze czy to źle – nadal studiuje. W takiej sytuacji trudno poświęcić się na 100% podbijaniu szachowego świata, a bez totalnego zaangażowania to 'mission impossible’.

Oczywiście, Janek ma gigantycznie dużo argumentów, które sprawiają, że nawet z debiutami na poziomie 2650-2700 (a on potrzebuje już debiutów na poziomie 2800!) jest w stanie wygrywać z najlepszymi. Drugi dzień Lindores Abbey przeszedł do historii polskich szachów, bo pokonanie Magnusa Carlsena to naprawdę było coś. Wystarczyło, że Duda dostał grywalną, niestandardową pozycję i nie zostawił Norwegowi szans (choć dodać też trzeba, że rzadko zdarza się, by Carlsen tak źle ocenił pozycję po wymianie hetmanów). Ta wygrana miała ogromny wydźwięk medialny, nawet większy niż triumf Radka Wojtaszka. W styczniu 2015 roku, w Wijk aan Zee,  Norweg poległ w klasycznej partii. Media – które o tej porze roku mają więcej miejsca na pisanie o innych sportach niż piłka nożna, bo wiele lig – w tym polska Ekstraklapa – ma przerwę zimową, chętnie trąbiły o wygranej Radka i…tyle. Wojtaszek, podobnie jak Duda, turnieju nie skończył sukcesem (a konkretniej – po świetnym starcie 3/4 zakończył na mizernym 5,5 z 13), a o szachach znów zrobiło się cicho. Teraz, mam nadzieję, będzie inaczej, bo – z uwagi na pandemię – szachy i wszystkie internetowe rozgrywki cieszą się szokującym zainteresowaniem dziennikarzy. Choć historia – na dobrą sprawę – jest podobna. JKD Carlsena pokonał, ale turnieju – poza tą partią – nie może wspominać dobrze. To właśnie tytułowa słodycz porażki.

Swoją drogą zabawne jest jak bardzo lubimy słowo „sensacja”. Janek jest tak dobrym graczem, że w jego przypadku nie ma już mowy o sensacjach – pokonanie dowolnego zawodnika na świecie, w dowolnym stylu, dowolnym tempie i dowolnym kolorem jest po prostu naturalną koleją rzeczy. To zawodnik celujący w ścisłą czołówkę światową i będący na wznoszącej fali. Do tego grający ambitnie i ciekawie, co sprawia, że jest bardzo chętnie zapraszany do kolejnych internetowych wydarzeń – czy to Nation’s Cup czy teraz Lindores Abbey. To, rzecz jasna nie jest przypadek, ale ugruntowanie pewnej pozycji Janka.

Działacze Polskie Związku Szachowego szeroko komentowali sukces Janka. I słusznie! Maciej Cybulski, wiceprezes ds. Marketingu i Promocji w PZSzach napisał na swoim profilu na Facebooku:

Byłoby lepiej niż dobrze, gdyby tak się stało, choć umówmy się – jedna partia wiosny nie czyni. Małyszomania, jeśli dobrze pamiętam, zaczęła się od triumfu w turniej Czterech Skoczni, a nie od jednego udanego skoku. Mam nadzieję, że wygrana w dużym turnieju jeszcze przed nami. Nie zmienia to, oczywiście, faktu, że o szachach mówi się teraz bardzo dużo. I piłka jest po stronie działaczy, z Maciejem Cybulskim na czele. Ufam, że przekują dzisiejszą popularność królewskiej dyscypliny w coś trwalszego, a status królewskiej gry podniesie się, może do takiego poziomu jak w Norwegii, gdzie Carlsen jest najpopularniejszym sportowcem kraju. Mamy zatem czemu i komu kibicować – Jankowi w kolejnych turniejach, a oficjelom w działaniach na rzecz promocji szachów.