Świat mówi o przypadku Patrycji W. A ja mówić nie chcę.

Długo zastanawiałem się nad tym czy warto napisać cokolwiek o bohaterce ostatniego szachowego skandalu. A jeśli tak, to co napisać. Wczoraj przygotowałem nawet większy tekst, ale… uznałem, że nie ma sensu go publikować. Sprawa jest dla mnie ewidentna, ohydna i przerażająca. Sprawcy udają do tego pokrzywdzonych, nie mogą zdobyć się na słowo przepraszam. Nie widzę sensu, by o nich pisać, rozmawiać czy słuchać ich zdania. Nie zmienia to faktu, że dla sądu sprawy mogą wyglądać inaczej. I to jest kolejna przykra sprawa.

Więcej pisać o tym przypadku nie chcę z kilku przyczyn. Między innymi z szacunku dla wielu zawodniczek, które miały nieprzyjemność rywalizować z Waszczukówną. Ciekawi mnie ile karier młodych zawodniczek załamało się podczas mistrzostw Polski czy mistrzostw Europy juniorek. Bo jestem pewien, że dla dziewczynek w tym wieku był to mocny cios, a na pewno podejrzewały rywalkę o nieczystą grę. Ile z nich rzuciło szachy lub przestało grać z przyjemnością?

To nie są absurdalne pytania, bo wiem jak bardzo cała ta sytuacja odbiła się na naszych czołowych zawodniczkach. Wszystkie to przeżywały, przeżywają i przeżywać będą. Nawet nie wiem, której z nich najbardziej mi żal. Klaudii Kulon, która straciła mistrzostwo Polski? A może Joli Zawadzkiej, która dostała kopa królem już w pierwszej rundzie?

Najbardziej emocjonalnie zaangażowała się Monika Soćko. Co może czuć  ikona polskich szachów, wzór waleczności i sportowej postawy, kiedy dziennikarze dzwonią i pytają ją o nieczystą grę licealistki, która mogłaby być jej córką? Co może czuć Monika, która przecież pokonywała najlepsze zawodniczki świata, doprowadzała drużyny do medali mistrzostw Europy i Olimpiad, kiedy widzi, że media poświęcają Waszczukównie ogrom miejsca, a o „zwyczajnej” eliminacji Hou Yifan przez Monikę co najwyżej przebąknęły? To jest smutne, niesprawiedliwe i przygnębiające. A do tego cholernie życiowe, bo media uwielbiają skandal nad wynik, kontrowersje stawiają nad klasą, a chamstwo nad kulturą.

Cała „sprawa Waszczukówny” daje sporo materiału do przemyśleń. Widzę tu kilka elementów.

Po pierwsze:PZSzach. To że Polski Związek Szachowy działa w tej sprawie słabo, zupełnie mnie nie dziwi. Od kiedy rządzi obecny Zarząd, wiele rzeczy nie działa tak jak powinno. Skład osobowy tak Zarządu, jak i Komisji, która tę sprawę rozpatrywała, jest mierny, więc i mierne są efekty. Niestety, Zarząd po macoszemu potraktował kreowanie związkowych Komisji (większość z nich w ogóle nie funkcjonuje, wiele nie zostało nawet powołanych), a efekty widzimy – orzeczenie o dyskwalifikacji nie zostało przygotowane tak jak powinno być – czyli perfekcyjnie. Komisja Dyscyplinarna powinna składać się z osób posiadających wiele umiejętności i sporo wiedzy. To powinny być osoby, które potrafią działać systematycznie, przepisowo, skrupulatnie, a do tego mają klasę, kulturę i zdolności interpersonalne. I co najważniejsze, mają chęć do rzetelnego, bezstronnego działania. Nie brak w środowisku szachowym takich osób. Wydaje mi się zatem, że Komisja Dyscyplinarna powinna być powoływana w sposób bardzo rozsądny, a do tego możliwie niezależny od aktualnej władzy. W obecnej Komisji większość stanowią „koledzy” Prezesa Jedynaka, a to niekoniecznie świadczy o tym, że są to optymalni kandydaci do piastowania bardzo ważnej funkcji.

Po drugie: Sędziowie. O sędziach mógłbym pisać i pisać. Jako „grupa społeczna” to moim zdaniem najłabszy element całego szachowego organizmu. Grupa, która pobiera niemałe wynagrodzenie (w relacji do zawodników), a która najczęściej nie przydaje się wtedy, kiedy jest potrzebna. Większość sędziów wykorzystywana jest do rozstawiania stolików i przygotowania transmisji, ułożenia blankietów i wpisania wyników. A to są rzeczy, które mogą – i powinni – robić inni. W obecnej sytuacji, kiedy liczba podejrzeń o oszukiwanie jest niemała, sędziowie powinni być bardzo aktywni i podejrzliwi. Tymczasem, stałym widokiem na turnieju jest sędzia ze wzrokiem wbitym w monitor komputera, którego na sali można w ogóle nie zauważyć.

Myślę, że czasy się zmieniły i w obecnej sytuacji od arbitrów powinno wymagać się czego innego. Przede wszystkim aktywności, wzięcia odpowiedzialności. Niestety, nie tylko w Polsce, będzie to zadanie nieproste. Z mojego doświadczenia wynika, że zdecydowana większość sędziów boi się podejmowania decyzji. Niemal każdy sędzia główny chciałby powiedzieć na zakończeniu „Dziękuję zawodnikom za postawę Fair Play, turniej przebiegł bez incydentów”. Ale przecież nie o to chodzi. Sędzia musi węszyć, musi podejrzewać. A gdy coś jest na rzeczy – działać.

To, że podczas IMPK nie udało się nakryć Patrycji Waszczuk na oszukiwaniu wydaje mi się absurdalne. Tutaj pojawia się pytanie, dlaczego mistrzostw nie sędziowała kobieta, co znacznie ułatwiło by ewentualną „interwencję toaletową”. Dlaczego zamiast niedoświadczonego Michała Dzikowskiego, nie sędziowała Magdalena Judek albo Agnieszka Brustman?

Z relacji zawodniczek biorących udział w zawodach wynika, że w pracy sędziego było bardzo dużo niedociągnięć. I brakowało chyba i woli i odwagi, aby udowodnić to, co było niemal pewne. To mnie nie dziwi – każdy sędzia potrzebuje swoistego chrztu, żeby zacząć działać. A takie chrzty w szachach zdarzają się rzadko. Niewielu jest takich, którzy potrafią wziąć na siebie ciężar decyzji. Różne można mieć opinie na temat Tomasza Delegi, ale to jeden z tych arbitrów, którzy potrafią pokazać, że sędzia nie jest jedynie elementem tła. Były prezes PZSzach nie raz i nie dwa zagościł na łamach branżowych portali, bo jego decyzje były kontrowersyjne. Nie bał się jednak działać i za to ma mój ogromny szacunek. Sędziowie muszą mieć możliwość działania, a zawodnicy powinni szanować ich decyzje.

Można powiedzieć, że sędzia Michał Wejsig spisał się w Ustroniu lepiej, w końcu to tam doszło do złapania zawodniczki. Ale po namyśle trudno się z tym zgodzić. Sprawa mogła i powinna zostać lepiej udokumentowana. Na podejrzaną można i trzeba było zastawić pułapkę. Może przeczytałem za wiele książek albo obejrzałem za wiele filmów, ale nie wydaje mi się, żeby przygotowanie jakiejś intrygi, w której efekcie zawodniczka zostałaby z „telefonem i ręką w nocniku” było niewykonalne. Tak się nie stało, a konsekwencje mogą być przykre, bo sądy potrzebują niezbitych dowodów.

Tu przechodzimy do kolejnego punktu – sędziowie potrzebują przygotowania do walki z tego typu oszustami. Psychologicznego, technicznego, merytorycznego. Potrzebują także umocowania w przepisach. Potrzebują szkoleń. A przede wszystkim zmiany modelu działania na turniejach. Na zakończenie wątku o arbitrach, przypomnę tylko, że Gajoza Nigalidze, oszusta z Gruzji, złapano tylko dlatego, że sędzia na turnieju w Dubaju wziął sobie do serca zgłoszenie od jednego z zawodników i gruntowanie przeszukał łazienkę, znajdując telefon ukryty w śmietniku. Ta historia wielu arbitrów niczego nie nauczyła. A morał jest z niej prosty – szukajcie, a znajdziecie.

Po trzecie: Przepisy. Myślę, że zarówno FIDE, jak i PZSzach powinny iść w kierunku maksymalnego zaostrzania przepisów i rozszerzania praw arbitrów. Zawodnik, grający w turnieju, powinien być zobowiązany do poddania się losowej kontroli w dowolnej postaci. Kontrola detektorem metalu lub przenośnym rentgenem (ok, to raczej nierealna sprawa, bo koszt takiego urządzenia jest znaczny) czy to otoskopia wykonana przez lekarza lub po prostu przeszukanie – takie możliwości powinien mieć sędzia.  Sędzia powinien mieć prawo zatrzymać zawodnika/czkę po skończonej partii na dłuższy czas, tak jak dzieje się to w innych dyscyplinach sportu. Im więcej tego typu zapisów, tym lepiej.

Uważam też, że w zawodach rangi mistrzowskiej powinien być absolutny zakaz wnoszenia czegokolwiek na salę gry, a już na pewno pojemnych, damskich torebek. Jeśli panie muszą wnieść coś na salę z przyczyn higienicznych, powinno to być zatwierdzone przez sędziego. Wszelkie tusze, pomadki i inne – I’m sorry, można bez tego zagrać partię szachów.

*****

Świat po pandemii będzie inny. Mam nadzieję, że wrócą turnieje na żywo. Gorzej, że mogą wrócić ze zwiększoną liczbą oszustów. Wielu młodych zawodników bez skrupułów kantuje w Internecie. Nie rozumiem po co, nie rozumiem dlaczego, ale tak jest. Stąd już tylko krok od sięgnięcia po „mocniejsze używki” i oszukiwania „w realu”. Dlatego, jako środowisko, musimy się na to przygotować. Wielu może być „oświeconych”, którzy podczas pandemii trenowali po 8 godzin dziennie, aż nabawili się chorób układ moczowego. Mam nadzieję, że wszyscy – zawodnicy, sędziowie i działacze, będą gotowi na to, aby odeprzeć falę tych patilogicznych zachowań.