Drużynowe Mistrzostwa Europy w Batumi przekroczyły półmetek. Wyniki obu polskich drużyn są zdecydowanie poniżej oczekiwań i możliwości. U panów na razie świetnie grają Rosjanie i Ukraińcy, a u pań dominują Rosjanki.

Pisząc zapowiedź DME naprawdę liczyłem na to, że nasi Panowie zagrają dobry turniej. Miałem nadzieję na to, że tak jak rok temu, każdy ich mecz będzie śledziło się z wypiekami na twarzy, a ewentualne problemy zawsze uda się rozwiązać. Niestety, po pierwszej części turnieju wiele wskazuje na to, że uśmiech bogini Caissy, który rok temu nas nie omijał, tym razem cieszy oko innych reprezentacji.

Zaczęło się dobrze, a nawet lepiej. W pierwszej rundzie Janek Duda po profesorsku pokonał Władysława Kowalewa, kolejny punkt dorzucił Kamil Dragun, co przy remisach Kacpra oraz Jacka dało pewną wygraną nad dość młodą drużyną Białorusi. W świetle niespodzianek na pierwszy stołach (remisy w meczach Dania – Rosja oraz Austria – Anglia) okazało się, że Polacy zasiądą na pierwszym stole. Po cichu liczyłem, że będą tam siedzieć już do końca. Bez wątpienia przeliczyłem się.

W drugiej rundzie nasi Panowie mogli, a nawet powinni, zgarnąć dwa punkty meczowe. Co prawda Jacek Tomczak, z powodów dla mnie niezrozumiałych, zdecydował się na Gambit Wołżański i został za to ukarany, ale jego porażkę zrównoważyła znakomita partia Radka Wojtaszka, który spacyfikował kolegę z czeskiego klubu Novi Bor, Viktora Laznickę. Przy remisie na pierwszej desce (derbowy pojedynek GKS Hetmana Katowice, Navara – Duda!) o wyniku decydowała partia Dragun – Stocek. Cóż, ta partia mogła kosztować trenera Bartosza Soćkę ładnych parę lat życia. Kamil rozgrywał ją naprawdę dobrze – uzyskał po debiucie przewagę, którą roztropnie powiększał, po drodze wpędzając przeciwnika w niemałe problemy z czasem. Wtem….kiedy wszyscy otwierali już szampany, Kamil, zamiast wygrać wieżę w dwa ruchy, pomyślał 5. (!) sekund i najpierw wypuścił przewagę, a w następnym ruchu wpadł w przegraną pozycję. Zamiast zasłużonej wygranej mieliśmy więc przykrą porażkę, która mocno nadwątliła morale ekipy.

Porażka w trzeciej rundzie, bez wątpienia, była emocjonalną konsekwencją wpadki z Czechami. Turkowie to niezła drużyna, ale zarazem turniejowy średniak. Tymczasem, pokonali naszą drużynę bez wyraźnego wysiłku, całkowicie zasłużenie kończąc starcie wynikiem 3-1 na swoją korzyść. Nasze asy z dwóch pierwszych szachownic zostały „wysuszone”, a Kacper i Jacek – nie da się tego nazwać inaczej – totalnie zawalili fazę debiutową. Jacek, w swojej „firmowej” Partii Szkockiej, tak na dobrę sprawę nawet nie wyrównał, a już po, mniej więcej, 15. ruchach nie miał ani czasu, ani pozycji. I choć potem, w swoim stylu, próbował wszelkich metod walki, to efektu nie było. Kacper natomiast wyjątkowo niefortunnie zareagował na rzadki wariant wybrany przez przeciwnika (który jednak nie powinien być zaskoczeniem, bo wielokrotnie stosował go białymi Michał Krasenkow, czyli – do niedawna – trener Turków) i jeszcze szybciej niż Jacek, bo już po 11 ruchach, stał na krawędzi porażki.

W ten sposób, już po trzech rundach, nadzieje Polaków na wysokie lokaty spadły do minimum. Co prawda, Panowie odbili się rundzie numer 4., kiedy – także nie bez przygód – wypunktowali Serbów (grających w mocno niekompletnym składzie), ale dobra passa nie trwała długo. Przed dniem wolnym wszyscy liczyli na kolejne wysokie zwycięstwo z Austrią, ale zamiast pogromu skończyło się na czterech, stosunkowo bezbarwnych, remisach. Przykrą niespodziankę – dla siebie i dla kibiców – sprawił Radek Wojtaszek, który w starciu z zawodnikiem o 200. oczek słabszym, grał – jak na siebie – wyjątkowo niechlujnie. Najpierw z komfortowej pozycji z przewagą, doprowadził do momentu, w którym przeciwnik mógł (18…a5!) przechwycić inicjatywę. Potem, nasz wieloletni lider, mocno zdegustowany swoją grą, zdecydował się na powtórzenie ruchów, mimo że nawet w swoim ostatnim posunięciu grając 25.Gd2! utrzymywał nie tylko szanse na wygraną, ale również sporą przewagę.

Przed nami jeszcze cztery rundy. Realnie rzecz biorąc, wszelkie marzenia trzeba odłożyć na przyszłe lata, ale turniej jeszcze się nie skończył. Mam nadzieję, że nasi Panowie po dniu wolnym odzyskają wigor, zaczną grać z jajem i dostarczą kibicom, a przede wszystkim sobie, zastrzyku energii, wiary i optymizmu. Jeśli to by się udało, to może za kilka dni jeszcze obserwowalibyśmy walkę o podium. Póki co jednak, na drodze biało-czerwonych staną Hiszpanie. Dla obu – wysoko nototwanych drużyn – to wyjątkowo dramatyczne kojarzenie. Starcie, które mógłoby decydować o medalu, odbędzie na 9. stole, tuż za pojedynkiem Szwajcaria – Norwegia…

Dragun - Stocek (Fot. euro2019.ge)

Szału nie ma także w przypadku poczynań reprezentacji kobiet. Mimo wszystko jednak, 5. lokata pań w porównaniu z 21. miejscem panów, to jak niebo i Ziemia. Monika Soćko i spółka zaczęły źle, od remisu z nisko notowaną Grecją, która na dodatek zagrał bez swojej liderki (Stavroula Tsolakidou była wtedy jeszcze na MŚ’20, a na zawody dojechała dopiero na 4. rundę). Bardzo zaskoczyło mnie to, że w tym starciu nie zobaczyłem w akcji Alicji Śliwickiej – wydawało się, że taki „lekki” mecz, to idealna szansa na debiut. Zamiast tego, trener Heberla zdecydował się na wystawieniu pierwszego garnituru, który zagrał szokująco słabo.

Nie ma co się rozwodzić nad tym niefortunnym dniem Polek, bo takie mecze, zwłaszcza w turnieju kobiet, zdarzają się bardzo często. Najważniejsze jest to, aby się podnieść i już na następny dzień nasze panie to zrobiły. Wygrana z Serbią była bardzo istotna i to z wielu punktów widzenia. Nie dość, że Polki zdobyły dwa oczka i odzyskały nieco wiary w siebie, to okazuje się jeszcze, że Serbki są na turnieju w świetnej formie i po 5 rundach mają cztery wygrane (w tym z Ukrainą!), a jedyną porażkę zaliczyły z Polkami. Nie bez znaczenie był także fakt, że decydujący punkt zdobyła w tym meczu Alicja, która obok Moniki Soćko, gra zdecydowanie najstabilniej w ekipie.

Niestety, dzień po pokonaniu zawodniczek z Serbii, Polki zostały sprowadzone na ziemię przez Węgierki. Ten mecz powinien wyglądać zupełnie inaczej, ale Joanna Majdan, która już w pierwszej partii zaliczyła bolesną porażkę z Greczynką, podstawiła skoczka już w 14. posunięciu, a jej rywalka, Szidonia Lazarne Vajda, która trzy lata temu zremisowała z samym Vishym Anandem, bez problemu wykorzystała szkolny błąd naszej zawodniczki. Przy remisach na pozostałych szachownicach mecz zakończył się minimalnym zwycięstwem naszych rywalek.

Na szczęście, po kolejnym słabym meczu, Polki raz jeszcze pokazały charakter i wygrały dwa kolejne spotkania. Najpierw 3-1 z Izraelem, a potem 2,5-1,5 z Francją sprawiają, że Polki nadal są w grze. Może nie o złoto, bo to zapewne zawiśnie na szyjach Rosjanek, ale na pewno o podium. Cieszy zwłaszcza wygrana z Francuzkami, bo te – choć bez Marie Sebag – są drużyną aspirującą do medali. Znów ważny punkt dostarczyła Śliwicka, która póki co świetnie zaadaptowała się w nowym otoczeniu.

Po dniu wolnym Polki zmierzą się z Gruzją…Dwa. To będzie ważny mecz i mam nadzieję, że znów zwycięski. Panie, co prawda, przegrywają sporo partii, ale też – co dla nich charakterystyczne – walczą bardzo zaciekle, więc na pewno będzie ciekawie. Zapraszam do kibicowania na finiszu!

Linki:

Strona zawodów

Wyniki Open

Wyniki Kobiet

Żródło zdjęcia: euro2019.ge