Duda drugi na Grand Prix w Hamburgu, zakończył się Klubowy Puchar Europy.

Fakty są takie – przez lata nie mieliśmy zawodnika klasy światowej. Każdy dobry czy wielki wynik traktowaliśmy jako dar niebios, a nie naturalną kolej rzeczy. Czołowym polskim zawodnikom zwyczajnie brakowało umiejętności, aby walczyć na równych warunkach – w każdej partii i każdym turnieju – z najlepszymi na świecie. Ale od niedawna to się zmieniło. Zarówno Radek Wojtaszek, jak i Janek Duda potrafią pokonać każdego, każdym kolorem i w każdej partii. Wiele wskazuje na to, że kariera Janka zajdzie dalej niż kariera Radka – między nimi jest ponad dekada wiekowej różnicy, a w wieku Dudy Wojtaszek o cyfrach „27” tuż obok swojego nazwiska nawet nie marzył. Powiem więcej – wszystko wskazuje na to, że Janek na stałe zagości w ścisłej czołówce.

Już od jakiegoś czasu do tej myśli się przyzwyczaiłem, a co za tym idzie – każdy inny wynik niż wygrana Janka to dla mnie rozczarowanie. I tak, dzisiaj czuję mocny niedosyt. Nie chodzi tutaj ani o szanse, ani o przebieg. Myślę o tym, że Janek zwyczajnie nie jest już gorszy od Griszczuka i finał Grand Prix mógłby zakończyć się innym, bardziej pozytywnym wynikiem.

Oczywiście, drugie miejsce jest świetnym wynikiem – wystarczy powiedzieć, że nawet tacy gracze jak Aronian, Giri, Radżabow czy Witiugow nie wygrali jeszcze żadnego meczu w cyklu Grand Prix, podczas gdy Duda wygrał w Hamburgu trzy takie starcia. Jego gra była znakomita, momentami zapierająca dech w piersiach. Kibice zapewne długo będą pamiętać niesamowitą wolę walki w półfinałowej dogrywce z Dubowem. To były nerwy! Mi jednak najbardziej spodobało się to jak Janek wydobywał się z tarapatów w klasycznych partiach finału z Griszczukiem. To była maestria, pomysłowość i wielkie umiejętności.

W tej beczce miodu jest też łyżka (łycha?) dziegciu. Debiutowa niefrasobliwość Janka woła o pomstę do nieba. Niemal w każdej partii musi „gonić” wynik. Wydaje się, że lekarstwo powinno być proste, ale prawda jest taka, że w szachach na najwyższym poziomie nic nie jest oczywiste. Zintensyfikowana praca nad debiutami powinna przynieść owoce, ale zarazem może sprawić, że inne aspekty gry naszego zawodnika zaczną słabnąć. Nie zmienia to faktu, że debiutowe dziury trzeba załatać, pytanie jak zrobić to z głową.

Na koniec wspomnę jeszcze o dogrywce w finale. Janek rozpoczął ją świetnie, od kreatywnej wygranej. To była naprawdę dobra partia! Kiedy wiele lat temu Michał Krasenkow twierdził (mam nadzieję, że to właśnie on tak twierdził!), że bardzo trudno gra mu się w systemie pucharowym, gdy prowadzi, to w ogóle nie rozumiałem o co chodzi. Im jestem starszy, tym częściej widzę, że dla wielu zawodników jest to realny problem. Patrząc na ostatnie wyniki Janka (mecz z So w pierwszym Grand Prix, mecz z Xiongiem podczas PŚ czy tutaj w Hamburgu), można przyjąć, że on również nie czuje się komfortowo, kiedy w meczu prowadzi. Psychologia ma w szachach niebagatelne znaczenie!

Finał Grand Prix

Wczoraj zakończył się Klubowy Puchar Europy. Polskich drużyn, jak już wcześniej pisałem, nie było, ale polscy zawodnicy reprezentowali kilka różnych drużyn. W efekcie, Monika Soćko i jej drużyna z Monaco sięgnęła po brązowy medal, a mój klub z Nowego Boru zdobył srebrny medal. Nasze wyniki nie były ekscytujące, ale udało nam się dołożyć pewne cegiełki do sukcesów naszych drużyn. Jednak minimalne straty rankingowe sprawiają, że trudno cieszyć się z takich wyników indywidualnych.

Sam turniej miał swoje plusy i minusy. Miejscowość Ulcinj w Czarnogórze to z pewnością fajne miejsce do odwiedzenia w ramach wakacji, ale w listopadzie jest już bardzo deszczowo. Na tyle, że dotarcie na salę gry (100-15o metrów) stanowiło spore wyzwanie, które organizatorzy rozwiązywali podstawianiem…autobusów. Największym problemem było jednak to, że ośrodek zwyczajnie nie miał dobrej sali to przeprowadzenia tak dużego turnieju. Skutkiem było podzielenie zawodów na dwie sale, które były od siebie tak daleko położone, że kolegę klubowego z Polonii Wrocław, Ryszarda Macioła (reprezentował barwy drużyny Celtic Tigers) spotkałem dopiero…na zakończeniu. Drugiej sali gry nawet nie znalazłem! Natomiast główna sala gry była ekstremalnie duszna. Gdy dodać do tego deszczową pogodę, to można spodziewać się, że w partiach zdarzały się cuda, włącznie z przegranymi na czas (na czołowych stołach byłem świadkiem dwóch, a zapewne było ich więcej). Nie brakowało też wielkich zwrotów akcji. Jeden z największych miał miejsce w partii Sasikiran – Rodshtein. Hindus, który od wielu lat gra w Nowym Borze, rozegrał świetną partię, aby potem całkowicie odrócić wynik. Przy 5 pozostałych remisach miało to dość konkretny skutek – Nowy Bór stracił szanse na złoto już po 4 z siedmiu rund! Co ciekawe, gdyby Sasikiran zagrał np. 53. Sxd6, to jego przeciwnik planował się poddać!

Taka porażka, przy krótkim dystansie, bardzo boli. Tak jest już jednak Klubowy Puchar Europy – loteryjny. Nikogo nie trzeba przekonywać, że 7 rund to za mało, aby osiągnąć obiektywne wyniki, ale władze ECU zdają się tym nie przejmować. Już nie po raz pierwszy zdarzyło się, że pierwsze dwie drużyny nie zmierzyły się ze sobą. Nie oznacza to, że drużyna z Risacrimento Padova nie zmierzyła się z silnymi drużynami – wręcz przeciwnie, na finiszu wygrała bardzo ważne mecze z Miednym Wsadnikiem oraz Alkaloidem Skopje (czyli numerami 1 i 2 listy startowej), ale po prostu z drużyną Nowego Boru nie zdążyła się spotkać! Z kolei, trzeci na mecie Rosjanie z Petersburga, zdołali w 7 rund zagrać ze wszystkimi najgroźniejszymi rywalami, pokonując przy tym Alkaloid i Nowy Bór!

Wyniki końcowe

Na zakończenie, wszystkim którzy lubią odrobinę szaleństwa w partiach szachowych, polecam partię Navara – Graczew z ostatniej rundy! Sporo się działo!

KPE

Źródła zdjęć: 1) Fot: Valeria Gordienko 2) Facebook Nový Bor Chess Club