Drugim miejscem na turnieju w Barcelonie zakończyłem występy w szachach klasycznych w roku 2019. Rok, który zaczął się dla mnie ostatnim miejscem na turnieju kołowym w Pradze, skończyłem w zupełnie innym nastroju.

Nie od dziś głowię się nad tym czym jest w szachach forma i czy w ogóle ona istnieje. Im dłużej śledzę szachowe turnieje, tym bardziej widzę, że to składowa bardzo wielu czynników, które (zwłaszcza w przypadku zawodników z tendencją do wahań wyników) muszą się zgrać, aby gra była na miarę możliwości danego szachisty. Nie raz i nie dwa pisałem o tym, że w szachach, nawet solidny i regularny trening, w przeciwieństwie do wielu innych dziedzin życia, nie daje gwarancji osiągnięcia wyniku w konkretnym turnieju. To rzecz jasna świetna wymówka dla tych, którzy lubią sobie pofolgować w kwestiach treningowych, ale fakty są jakie są – nikt nigdy nie wie jak turniej się potoczy. Najlepiej to widać w zawodach czołówki, gdzie – poza Carlsenem – niemal każdy jest w stanie zająć w turnieju tak pierwsze, jak i ostatnie miejsce. A następnie, za – powiedzmy – dwa tygodnie, zanotować odwrotny wynik.

Dlaczego tak się dzieje? Wynik partii w szachach to kombinacja przygotowania debiutowego, umiejętności czysto szachowych, psychologii, kondycji fizycznej oraz szczęścia. To naprawdę sporo czynników, a każdy z nich może zawieść w dowolnej chwili, podczas gdy jeden błąd – niemal na każdym poziomie – może skutkować natychmiastową porażką. Z kolei porażka, nieważne na jakim poziomie się gra, to ogromna dawka negatywnych emocji, z którymi nawet najlepsi nie zawsze sobie radzą. Stąd już tylko o krok od stracenia pewności siebie, a bez niej w szachy grać nie sposób. A do tego wszystkiego może prowadzić tylko jeden, głupi błąd. Słowem, przewidzenie tego, czy ktoś będzie w formie czy nie, jest niemal niemożliwe.

Rok 2019 zacząłem bardzo źle. Po czterech partiach w lidze czeskiej i niemieckiej, pojechałem na pierwszą edycję Prague Chess Festival, gdzie brałem udział w turnieju Challengers. Zacząłem od ładnej wygranej z utalentowanym Praggnandandhą, bardzo chciałem powalczyć o pierwsze miejsce i awans do turnieju Masters, a zamiast tego… skończyłem udział w zawodach i bez konkurencji zdobyłem miano czerwonej latarni. Na mecie zameldowałem się z wynikiem 2,5/9, a spory udział w tej katastrofie miał wynik białymi: 0,5/4. Dodając do tego wcześniejszą porażkę z legendarnym Janem Timmanem na Bundeslidze, początek roku białym kolorem był koszmarny.

Kto mógł wtedy przypuszczać, że do grudnia nie przegram żadnej partii białym kolorem, a mój wynik będzie naprawdę imponujący: 24 wygrane i 14 remisów? Zresztą czarnymi również nie wyglądało to katastrofalnie, a porażki notowałem tylko z klasowymi arcymistrzami: Gelfand, Tomczak, Gajewski, Dżobawa, Rodsztajn oraz Duda – żaden wstyd z nimi przegrać (gorzej, że większość z tych partii miała ogromne znaczenie dla wyników). Kto stawiałby, że tuż po kompromitacji w Pradze będę w stanie awansować do Pucharu Świata, grając na mistrzostwach Europy bardzo udany turnieju, przegrywając tylko z Borysem Gelfandem, będąc o krok od remisu?

Ja sam, rzecz jasna, nie spodziewałem się tego. Nie sądziłem, że pasmo porażek, które po turnieju w Pradze doprowadziło mnie na ranking „na żywo” na poziomie 2580, odmieni się tak szybko. Nie przypuszczałem, że nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki, zacznę – po prostu – grać na swoim normalnym poziomie.

Rok 2019, choć zaczynał się źle, był koniec końców dla mnie całkiem udany – zanotowałem kilka dobrych turniejów, wróciłem do rankingowego top 3 w kraju, a przede wszystkim gra sprawiała mi sporo radości, zaś niektóre partie były bardzo dobre pod względem jakości. Oczywiście mogło być lepiej – czuję niedosyt po mistrzostwach Polski (wiele się tam działo, ale chociażby prosta wygrana z Kacprem Piorunem w ostatniej rundzie – w 1 ruch! – dawała mi drugie miejsce zamiast czwartego), myślę, że Pucharze Świata powinienem był lepiej postawić się z Maksimem Rodsztajnem, no i teraz w Barcelonie pierwsze miejsce także było do osiągnięcia – przegrałem dopiero po dogrywce.

Tak czy owak, ostatnie miesiące w mojej karierze były udane. Kolejne 12 miesięcy, mam nadzieję, nadal będzie szło w dobrym kierunku, Rok znowu rozpocznę… turniejem w Pradze. Czego jednocześnie się obawiam, jak i oczekuję. Bo przecież trudno powiedzieć, w jakiej formie będę….

Na zakończenie, fragment mojej ostatniej partii w tym roku. Moim przeciwnikiem był młody hinduski arcymistrz, urodzony w 2003 roku, Arjun Erigaisi (swoją drogą temat rozwoju szachów w Indiach, ilości zawodników tego kraju we wszystkich europejskich openach – w Barcelonie ponad 60 – to ciekawy temat na osobny wpis). Cały turniej (wyniki) grałem w miarę solidnie, ale bez błysku. Na szczęście do samego końca zachowałem szanse na wysokie lokaty.

Moment w partii, który poniżej prezentuję zadecydował o mojej wygranej, a manerwy gońcem były mocno nieoczywiste.

Bartel-Erigaisi

Pozycja na diagramie jest zapewne lepsza dla białych, ale czarne mają swoje atuty – z jednej strony pionki e5 i e6 są słabe, z drugiej strony czarne mają pole d5 dla skoczka, mogą także naciskać na białego króla. Wystarczyło jednak kilka posunięć, a pozycja mojego rywala rozpadła się jak domek z kart. Z tego fragmentu partii jestem bardzo zadowolony.

Nastąpiło

26.g4!? (z ideą Gg3; alternatywne 26. Hxe5 Hxf3 27. Hxe6?, Kxh7 wyglądało po prostu podejrzanie), b4 27. cxb4, axb4 28. Gg3! (wymuszając e4) 28…e4 29. fxe4, Sxe4 30. Ge1! (teraz skoczek nie może bronić pionka z pola d5), b3 (najlepsza praktyczna szansa) 31. axb3, e5 

BartelErigaisi1

Podczas partii przez moment zwątpiłem w szanse na wygraną. Z daleka liczyłem na to, że wymiana hetmanów (np. na c4), nawet za cenę piona da spore szanse na wygraną, dzięki oddalonemu pionkowi na linii 'b’, ale niestety czarne figury są zbyt aktywne, żeby taka operacja miała szansę powodzenia. Na szczęście udało mi się włączyć „logiczne myślenie” i doszedłem do wniosku, że jedyną szansą na wygraną jest zabezpieczenie króla. Mogę to osiągnąć albo przez wymianę ciężkich figur (ale na to nie ma sposobu), ale zabezpieczając linię 'a’. Stąd już był tylko o krok od znalezienia prawidłowego ruchu – musi to być albo Gb4 (które nie działa z uwagi na stratę pionka po Wb8) albo…

32. Ga5!

Teraz okazuje się, że białe przykrywają linię 'a’ i pojawia się pomysł ukrycia tam króla. Nagle okazuje się, że czarne są niemal w zugwangu!

32…Hg6?

Ten ruch na pewno nie poprawia sytuacji czarnych, ale stanie w miejscu również nie było proste.

33. Ka2, Wa8 34. Wd8+ (najbezpieczniejsze) 34…Wxd8 35. Gxd8 i otrzymałem realne szanse na wygraną, które z pomocą przeciwnika łatwo zamieniłem na punkt.

Wygrana dała mi podzielenie, z wynikiem 7/9, pierwszego miejsca z hinduskim (a jakże!) arcymistrzem Narayananem i wedle regulacji zagraliśmy dogrywkę tempem blitzowym. Najpierw, grającym tempem 5’+3″ podzieliliśmy się wygranymi – najpierw ja wygrałem białymi, a potem przeciwnik pewnie się odegrał. W Armagedonie, 6 minut na 5, już nie istniałem i przegrałem w miniaturze.

To była moja ostatnia partia tempem klasycznym, ale nie ostatnie szachowe zmagania. Po kilku latach absencji wybieram się na końcu grudnia do Moskwy, na mistrzostwa świata w szachach szybkich i błyskawicznych. To wielkie święto szachów i okazja do zmierzenia się z najlepszymi z najlepszych (podczas swojego udziału w 2015 roku miałem okazję walczyć m.in. z Anandem, Aronianem, Iwańczukiem, Mamedjarowem, Griszczukiem, Gelfandem, Navarą, Wojtaszkiem i wieloma innymi). Zapraszam do kibicowania!