Ding odbija się od dna!

W jednym z kultowych polskich filmów mojej młodości, czyli „Chłopaki nie płaczą” (choć zawsze preferowałem „Poranek Kojota”) jest taka scena, kiedy Bolec wiezie porwanego przez siebie Kubę samochodem do lasu, po to, żeby „nakramić nim robaki”. Gdy wysiadają z samochodu dochodzi do rozmowy:

Kuba: „Co teraz?”

Bolec:”Teraz? Wykopiesz sobie grób.”

Kuba: „Czym, rękami?!”.

Może skojrzenie z tą sceną nie jest wyjątkowo celne, ale wydawało mi się to dobrym odzwierciedleniem dzisiejszego pojedynku Ding – Caruana. Ding, niczym filmowy Bolec, który miał rękę na temblaku, niespecjalnie miał możliwość, aby wygrać partię bez udziału przeciwnika. Niespodziewanie, Caruana, jakby przyświecało mu hasło „przywal sobie sam”, wziął saperkę i zaczął kopać grób.

Cała intryga tej partii, tak naprawdę, miała miejsce poza szachownicą, a dokładniej w głowie Amerykanina. Fabiano, w swoch kalkulacjach, liczył na to, że forma Dinga jest bardzo zła i że jakiekolwiek zaostrzenie gry powinno być na jego korzyść. Uznał, że dobrze wymierzony debiutowy blef ma szansę powodzenia. Cóż, przeliczył się. Wariant, który powstał na szachownicy, a dokładniej po 7…Gb4 ma bogatą historię. Kiedyś białe próbowały 8.e4, a czarne oddawały figurę za liczne piony. Później, powstała idea, aby królem uciekać na f2, po uprzednim zbiciu pionka na c4 (ale nie 8.Kf2?!, z uwagi na 8…Gc2! jak było w kilku partiach na poziomie arcymistrzowskim). Ten plan postawił spore problemy przed czarnymi, które do tej pory nie znalazły prostej drogi do wyrównania. Dlatego wybór Caruany był zaskakujący od samego początku. Jego idea, czyli 9…e5 wygląda – na ludzie oko – wyjątkowo kiepsko. Patrząc na konsupmcję czasu i dalszy przebieg gry trudno zrozumieć jaki cel przeświaceł Fabiano. Wiadomo przecież, że co jak co, ale przeliczyć wszelkie warianty Ding potrafi. Na pewno, to co wygląda dziecinnie prosto i do bólu logicznie w wykonaniu Chińczyka, było dalece niebanalne. Okazało się jednak, że jedynym zyskiem Caruany był czas, ale to zdecydowanie za mało by na poziomie 2800+ zrekompensować sobie dwa centralne piony.

Nie rozumiem decyzji Fabiano. Owszem, Ding Liren wydawał się teraz łakomym kąskiem, ale dlaczego na tak wczesnym etapie, w tak komfortowej sytuacji palić za sobą mosty?  Przecież Chińczyk popełniał stosunkowo proste błędy w raczej spokojnych pozycjach. Czy nie wystarczyło po prostu grać?

Oczywiście, dla nas – kibiców – nic lepszego nie mogło się wydarzyć. Porażka faworyta z czerwoną latarnią turnieju? Potencjalny come-back Dinga? Oj, trudno będzie przetrwać jutrzejszy dzień wolny!

Pozostałe trzy partie zakończyły się remisami, ale i w nich działo się sporo.

Griszczuk, zupełnie bezpretensjonalnie, z Partii Rosyjskiej przeszedł do wymiennego wariantu Obrony Francuskiej. Potem zaś, jak gdyby nigdy nic, budował przewagę w tym elemencie gry, w którym Wang jest najsłabszy – końcówce. I kiedy wydawało się, że szanse Griszczuka zaczynają się krystalizować, wystarczyła chwila nieuwagi i czarne uprościły grę. Oj, nie ma w tym turnieju Aleksander ręki do przekuwania przewag na punkty!

Techniczną przewagę uzyskał także Giri. Nie jest łatwo powiedzieć, czy miał realne szanse, ale na pewno mógł pomęczyć rywala dużo dłużej. Jak dla mnie to kolejny przykład tego, że Holender jest bez formy i w każdej partii coś przeacza.

Bardzo ciekawie działo się w pojedynku Rosjan. Aleksiejenko, zaskoczony Obroną Francuską, zagrał tak, jak tego debiutu nie należy grać. Pomieszał kilka planów i nagle okazało się, że czarne bardzo konkretnie naciskają w centrum i po linii 'c’. Francuska, a zwłaszcza wariant Winawera, to taki debiut, gdzie nawet eksperci nie zawsze wiedzą jak zareagować i „Nepo” nie wycisnąl z pozycji tyle, ile było można. Ba, po kreatywnej ofierze jakości to Jan znalazł się pod naciskiem psychologicznym. To zaś poskutkowało przestawieniem się na obronę i…błędem! Na pewno było to ogromnie skomplikowane, ale po 25…g6? białe mogły zagrać 26. Gxg6, fxg6 27. Hxe6+, He7 28. Hc6+, Kf7 i tutaj wszystko opiera się na kapitalnym 29.h5!! (choć nawet konsekwencje tego ruchu nie są oczywiste) z wygrywającym atakiem. Nie dziwne, że Aleksiejenko tego nie znalazł, bo nawet wiedząc, że białe mają uderzenie, można nie zobaczyć wtrącenia h5, które ma na celu otwarcie linii 'g’. A co dopiero mówić o sytuacji przy szachownicy, kiedy zawodnik nie ma pojęcia czy to jest „ten” moment czy nie.

Przed nami, niestety, dzień wolny. A po nim, na pewno nudno nie będzie!